Wszystko zaczęło się od obecności.

Męka Pana naszego Jezusa Chrystusa według świętego Łukasza.

A gdy nadeszła pora, zajął miejsce u stołu i Apostołowie z Nim. Wtedy rzekł do nich: Gorąco pragnąłem spożyć Paschę z wami, zanim będę cierpiał. Albowiem powiadam wam: Już jej spożywać nie będę, aż się spełni w królestwie Bożym. Potem wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie rzekł: Weźcie go i podzielcie między siebie; albowiem powiadam wam: odtąd nie będę już pił z owocu winnego krzewu, aż przyjdzie królestwo Boże. Następnie wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie połamał go i podał mówiąc: To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę! Tak samo i kielich po wieczerzy, mówiąc: Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana.  (całość: Łk 22,14-23,56) 

Są momenty w życiu, których nie liczymy czasem utkanym z sekund, minut czy godzin. Są takie momenty, które tworzą nas, naszą tożsamość, zmieniając jednocześnie to kim byliśmy wcześniej. 

To co miało miejsce od czwartkowego wieczoru po niedzielny poranek jest właśnie taką chwilą, skrawkiem wyrwanym z całej szaty ludzkiego życia Jezusa. Tu wybija źródło, z którego czerpie całe stworzenie, które zostaje ogarnięte niezwykłym światłem. Spoglądając na scenę męki Chrystusa skupiamy się na mocnym, brutalnym ataku zła. Poraża nas jego niszczycielska siła, która zmiata to co w nas delikatne i wrażliwe. Można wręcz odnieść wrażenie złudnego triumfu tego żywiołu. Zastanawia mnie to czy śmierć obiektywnie coś zdobywa dla siebie. Ona się nie zatrzymuje. Dotyka ludzi po czym idzie dalej. Nasza historia nie jest w stanie jej pochłonąć, a ona nie jest w stanie nas pokonać do końca. Gdzieś jest zatem siła, która sprawia, że my słabi choć musimy się poddać zniszczeniu jakie niesie śmierć możemy marzyć o tym by pójść dalej. Męka Jezusa pokazała dobitnie jak srogo zawiedli się ci którzy oczekiwali że Jezus zwycięży, że przywdzieje królewskie szaty i koronę. Zawiedli się mocno i ci, którzy czekali pod krzyżem na znaki i cuda, na manifestację czegoś nie z tego świata. Została tylko miłość. Aż miłość. Byli jednak zbyt mali by uwierzyć że w niej ukrył się Bóg. W niej się wypowiedział w pełni. 

Nigdy nie zwracałem uwagi na to, że i mnie uwiodła tragedia śmierci, uśpił mnie bol ran i ogrom nienawiści jaki wylał się na niewinnego człowieka. To zawsze porusza, zawsze wzbudza współczucie i rodzi pytania. Może i to o chodzi Bogu, który wybrał dla nas właśnie taką drogę. Dziś widzę w niej nieco więcej. Coś opis męki kończy się złożeniem do grobu martwego, zimnego ciała człowieka to jednak warto zwrócić uwagę na to początek. Mękę naszego Pana rozpoczyna scena z wieczernika. Zwróć uwagę na pierwsze słowa, które mają nas wprowadzić w to co znajdzie zwieńczenie w zasklepionej komory grobowej Jezusa. 

Gorąco pragnąłem spożyć Paschę z wami, zanim będę cierpiał. Sam Bóg przejawia pragnienie być z nami we wspólnocie do końca. Chce nas wciągnąć w przedziwne wydarzenia, gdzie my odchodzimy nie wiedząc już sensu. Nie chcemy pójść dalej gdy widzimy przed sobą gąszcz przeszkód i niewiadomych. Pascha zaczyna się od wspólnoty. Przejście ze śmierci do życia nie jest dziełem indywidualnym Jezusa. Owszem idzie w ten bój, jako pierwszy ale po to by przetrzeć nam szlak. Eucharystia to pokarm na wyjątkową drogę. Nie wiemy nigdy którędy nas poprowadzi, jednak możemy być pewni że mocą tego pokarmu przekroczymy nas samych. Możemy wierzyć odtąd, że nie ma dla nas marzeń niepoprawnych, infantylnych. Jezus w gronie najbliższych pieczętuje przymierze nowe znaczone własną krwią oraz darem chleba. Pokarm nie był w starożytności brany na zasadzie samowolki czy szwedzkiego stołu. Jeden bochen chleba odrywają kolejni. Przechodzi on przez wszystkie ręce, począwszy od Jezusa, podobnie kielich z winem. Nikt, nawet Judasz nie został wyłączony ze wspólnoty stołu. Dla każdego znalazło się miejsce w optyce bożej miłości.

Bóg jest konsekwentny do końca. Podobnie jak nie wygonił z rodzinnej uczty nikogo w Apostołów, choć wielu już po drodze zdążyło go na różne sposoby zawieść, tak teraz nikt z nas nie może czuć się wyobcowany w chwili naszego cierpienia. 

Męka Jezusa, dramat ran i śmierć Boga człowieka, ma swoje źródło w darze obecności. Nie jest tu ważna nasza grzeszność, nasze talenty czy umiejętność auto prezencji. Istotne jest to, że z inicjatywy Boga ludzkie rozbicie i różnice mogą stworzyć jedność. Będąc razem uczniowie zbudują niebawem Kościół. Wojna, jaka przewaliła się przez ciało człowieka nie zakończyła się ostatecznie mrokiem. 

Czynić coś na pamiątkę Pana to zapraszać go nieustannie w te miejsca, gdzie my gaśniemy, gdzie zaciera się przed nami horyzont. Wieczernik… Tu przecież wracają na chwile po Zmartwychwstaniu uczniowie ze swoim Mistrzem. Tu 50 dni później rodzi się Kościół, z mocą przemówi Piotr pociągając za sobą kilka tysięcy ludzi. 

Męka zatem to ból, rany i upadki nakarmione i napojone zawczasu i oświecone cudem bożej obecności. Gdy zamykają się ludzkie oczy otworzą się te duchowe. Jesteśmy włączeni w wielki plan Boga. Miłość będzie nas trzymała i walczyła o nas do końca. Tego możemy być pewni.