Cicha miejscowość, dookoła siostry w niebieskich habitach. Kurs dla katechetów. Czas, który na długo zapadł mi w pamięć. Dlaczego? Otóż, przestałam oddawać cześć rzeczownikom i czasownikom.
W szkole średniej miałam dwie zdeklarowane koleżanki ateistki. Bardzo inteligentne, wykształcone i jak na ten wiek – utytułowane. Klasowe intelektualistki, oparcie nauczycieli (zwłaszcza podczas lekcji hospitowanych), otwarcie przyznawały się do swojej niewiary w Boga i wiary w rozum. Dziwiło mnie to, że często z ich ust słyszałam głośne: Jezus Maria lub O, Jezu!, a także: Jezu, Chryste! Choć nie jestem bez winy i dlatego nie rzucałam kamieniem, to jednak na myśl przychodziło mi drugie przykazanie: Nie będziesz wzywał imienia Pana Boga swego na daremno. Tylko… skoro nie był to ich Bóg? Czy to w ogóle miało znaczenie?
Przywołuję tę historię, by zwrócić uwagę na problem, który często dotyka dziś ludzi wiary. Dotyka ciebie i mnie. Co najczęściej mówisz, gdy stukniesz się w łokieć? A co krzyczysz, gdy nie odpala ci samochód? Prawda jest taka, że częściej krzyczymy dziś: O, Jezu! niż Ała! Tylko co robimy z tym Jezusem, który posłusznie na nasze wołanie zjawia się tuż przy nas? Co robimy z Jezusem, który pragnie, byśmy Go zauważyli?
Przypomnij sobie moment, w którym ktoś, kogo kochasz, zawołał cię. Być może myślałeś wtedy, że wreszcie sobie o tobie przypomniał, chciał porozmawiać, może cię przytulić. Przychodzisz, uśmiechasz się z nadzieją i pytasz: Słucham? Co chciałeś? Ale… okazuje się, że ten ktoś nadal zajmuje się sobą. Ogląda telewizor, czyta książkę, wsiada do samochodu, zupełnie cię ignorując. Jak się wtedy czujesz? Co chcesz powiedzieć? Najpewniej odchodzisz zrezygnowany, zawiedziony, zraniony.
Wyobraź sobie ból Boga, bardzo często traktowanego jak pasażer na gapę, intruz. Przecież wielokrotnie wołamy Go odruchowo, mechanicznie. No, chyba że czegoś chcemy. Wtedy czekamy z lornetką. Potrafimy zmienić taktykę o sto osiemdziesiąt stopni. A przecież na Jego Imię miało zgiąć się każde kolano.
Tylko Bóg jest godzien uwielbienia. Kilka lat temu na wspomnianym już kursie dla katechetów zdałam sobie z tego sprawę. Było śniadanie. Wędlina, chleb, ogórki, dżem. Jadłam ze smakiem. Kiedy szamałam kanapkę z dżemem, powiedziałam głośno: Uwielbiam dżem! Wtedy, siedzący obok mnie ksiądz, zwrócił mi uwagę, mówiąc:
-Jest twoim Bogiem?
-Oczywiście, że nie – odparłam.
– To dlaczego oddajesz mu cześć?
Nie miałam więcej pytań. To był moment, w którym przestałam uwielbiać arbuzy, ogórki, dżemy, konie, morze. Moment, w którym te rzeczy zaczęłam co najwyżej bardzo lubić. Boga masz uwielbiać, człowieka kochać, a rzeczy lubić. Ktoś powie, pierdoła. Ale ja odpowiem: ewangeliczny radykalizm. Jako chrześcijanie jesteśmy do tego wezwani.
Od tamtego momentu zaczęłam ćwiczyć się w tej przestrzeni. Staram się też upominać innych, gdy tylko posłyszę oddających cześć rzeczownikom i czasownikom.
A ty? Co dziś uwielbiasz? Czemu oddajesz cześć? Jakich bogów cudzych masz przed Bogiem, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli? Zapraszam cię dziś do rachunku sumienia z pierwszego i drugiego przykazania.
Panie, który wywiodłeś moje serce z Egiptu,
Który wyrwałeś mnie z domu niewoli,
naucz mnie, że tylko Ty jesteś godzien chwały.
Nie chce uwielbiać nikogo i niczego poza Tobą.
Daj mi mądrość, bym wywyższał Ciebie, mojego Boga.
Daj mi siłę, bym kochał ludzi.
Daj mi szacunek, bym szanował każdą rzecz,
która jest darem Twojej łaski.
Amen.
Paulina Jurczykowska