Koniec, który przynosi nam życie

Wieczorem w dniu zmartwychwstania, tam gdzie przebywali uczniowie, chociaż drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: “Pokój wam!” A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: “Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam». Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: “Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”. (J 20, 19-23)

Nie jest łatwo oddać rzeczywistość Ducha Świętego, którego możemy poznać po tym jak działa a nie po tym jak wygląda. Zawsze Duch Święty pozostaje lekko z boku i o nim mówi się zdecydowanie za mało, co jednak nie przeszkadza mu działać. Słowa sekwencji przeznaczonej na Pięćdziesiątnicę daje nam obraz kogoś niesamowicie pracowitego, kto potrafi odpowiedzieć na każdą ludzką potrzebę. Duch Święty przynosi nam w upale żywą wodę, rozgrzewa serca, które są jak kamień, przynosi pocieszenie gdy płaczemy, daje drugi oddech w ciężkiej pracy. On zna nas doskonale. Wie jak zaspokoić nasze pragnienia, jak ugasić to co przebija się z ludzkiego wnętrza.

Pracowity i zaangażowany Duch Święty jest niewątpliwie autorem sukcesu Kościoła. Można to porównać do wiktorii sportowca, który wraca ze złotym medalem lub innym spektakularnym zwycięstwem. Niemal nigdy nie widzimy tego, że jest ono dziełem zbiorowym. Nie dostrzegamy trenerów, lekarzy, psychologów i tych wszystkich, którzy w historii byli przy sportowcu. Dziesiątki jeśli nie setki ludzi wykonało swoją pracę i dzięki temu ktoś może spiąć swoją osobą wysiłek tak wielu. Duch Święty lubi robić niewidzialną robotę o ile przyczyni się do ostatecznej radości i sukcesu. W Wyznaniu Wiary pada pewien przymiot Parakleta, który brzmi- Dominum et Vivificantem- Pan i Ożywiciel. Taki tytuł nosi jedna z encyklik św. Jana Pawła II. U jej źródła leży pewna historia z jego dzieciństwa. Kiedyś jego ojciec zwrócił mu uwagę, że nie będzie dobrym ministrantem, bo jest przy ołtarzu za mało skupiony. Kazał mu więcej modlić się do Ducha Świętego. Karol Wojtyła- ojciec przyszłego papieża miał wiele racji. Trudno jest bez pomocy Ducha św. powiedzieć z wiarą, że Panem jest Chrystus. Trudno w rezultacie pójść za nim, trudno skupić się na jego obecności i pokochać kogoś kto pozostaje wciąż nam obcy.

Często zastanawiam się co takiego musiało się stać w życiu uczniów, że po Zesłaniu Ducha Świętego poszli z radością głosić Ewangelię całemu światu. Kto to uczynił? Ci, którzy byli prostymi, nieskomplikowanymi ludźmi, w większości niewykształconymi, którzy gdyby nie Jezus nigdy nie wyszliby ze swoich rodzinnych wsi. Oni… kilka tygodni wcześniej uciekli spod krzyża i zostawili swego mistrza samego. Oni teraz idą i są gotowi oddać życie za prawdę o nim. Nie ma w nich lęku, nie ma obaw o to jak sobie poradzą bez niego. Co zatem się wydarzyło? Co ich zmieniło? Zapewne wiara w to, że przyszedł do nich Duch, który sprawił że grób Jezusa stoi pusty! Ten Duch wypełnił życiem to ponure miejsce, którego do tej pory się panicznie bali. Inaczej niż niewiasty, oni nie chcieli tam pójść. Poranek Zmartwychwstania właśnie tu w nowym wieczerniku znajduje wyjaśnienie. Duch Święty sprawił że koniec otworzył ich na tajemnicę życia.

Ci prości do bólu ludzie, których Bóg wybrał mieli w sercu zalążek tego Ducha, który dopiero tu zbudował z nich Kościół. Zaczęli czynić rzeczy niezwykle, które zauważają szybko zabrani w tym czasie w Jerozolimie. Narodziny Kościoła miały miejsce w czasie gdy w świętym mieście przebywały tysiące pielgrzymów z całego ówczesnego świata. Każdy z nich słyszał jak z wieczernika, z Sali na górze mówiono w różnych językach. Wśród nich był język dalekich Arabów. Oni również byli tego dnia w Jerozolimie i byli świadkami narodzin Kościoła.

Co dziś sprawia, że prości ludzie na których patrzymy zmieniają się do tego stopnia, że są w stanie oddać życie za tę samą prawdę, która poniosła w świat Apostołów? Co takiego musi się stać by serca prostego i cichego nieraz człowieka nabrało takiej pewności?

Ragheed Ganni urodził się w Iraku, w Mosulu 20.01.1972 r. Rodzice byli chaldejskimi chrześcijanami. Ukończył studia w Mosulu, i jako młody chłopak usłyszał głos powołania do kapłaństwa. Prześladowania katolików w jego państwie zmusiły go do przyjęcia święceń kapłańskich w Rzymie. Szybko jednak bo w 2003 roku, pomimo prześladowań i poważnego zagrożenia, ks. Ragheed wrócił do Iraku do rodzinnej diecezji. Został przydzielony do kościoła Ducha Świętego. Jego posługa kapłańska od początku naznaczona była prześladowaniami i cierpieniem. Od 2004 roku był obiektem gróźb i prób ataków ze strony rebeliantów i terrorystów w Iraku. 3 czerwca 2007 r., wracając wraz z trzema subdiakonami z Mszy Świętej w niedzielę Zesłania Ducha Świętego, został zatrzymany przez uzbrojonych mężczyzn. Na pytanie dlaczego nie zamknął kościoła, odpowiedział: „Jak mogę zamknąć dom Boży?”. Terroryści nakazali im wyrzec się wiary katolickiej i przejść na islam. Gdy odmówili, zamordowano ich. Pewien dziennikarz spytał matkę, czy namawiała syna do wyjazdu z kraju, usłyszał: „Nie mogłam powiedzieć mu, żeby zostawił Kościół, jest dzieckiem Kościoła. To prawda, że jest moim synem i wychowałam go, ale stał się synem Kościoła”.

To właśnie Kościół i nieustanna obecność patrona swojej parafii- Ducha Świętego pozwoliły Ragheedowi do końca wierzyć jak uczniowie w koniec, który otwiera i nas na życie. To bez końca.