Jezus powiedział do Nikodema: „Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego. A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu”.
(J 3,14-21)
Bóg znalazł antidotum na śmierć. Ten lek to jego miłość. Szaleństwo Boga było odpowiedzią na szaleństwo aniołów, którzy oddzielili się od Stwórcy. Ich bunt był czymś niepojętym, zważywszy na to jak były to inteligentne duchy i jak doskonały miały ogląd „niebieskich spraw”. Grzech człowieka był także szaleństwem, bo miał on w raju jasno nakreślone prawa i znał konsekwencje swego nieposłuszeństwa. Jak dotkliwie sprzeciw wobec Bogu niszczy człowieka i jak bardzo mu zagraża widać chociażby w historii Kainem i Ablem oraz z Arką Noego. Bóg chcąc ratować to co powołał do życia z miłości, ociera się o absurd. Pisał o tym św. Paweł: On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu (2 Kor 5,21). Bóg sam stał się… grzechem! Stał się wężem.
Bóg pozornie rezygnuje ze swej boskości, świętości i mocy, by wniknąć w kondycję całego stworzenia, które w obliczu śmiercionośnej siły grzechu pozostawało zupełnie bezradne. Gdzieś w VIII w. p.n.e. powstał zdumiewający tekst, który dotyczy czasów, gdy wszyscy poznają siłę mesjańskiej odnowy. Wówczas, według wizji proroka Izajasza Niemowlę igrać będzie na norze kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii (Iz 11,5).Niesamowity obraz. Jest on wielkim marzeniem o powrocie do pierwotnej harmonii i równowagi w świecie, w który wdarł się grzech. Dziecko przypomina często nieświadomą skutków grzechu ludzkość. Nasze działanie, liczne wybory i słowa często są igraniem ze złem, które hojnie rozdaje wokół nas wyroki śmierci. Wchodzimy nie raz na jej terytorium, prowokujemy zagrożenie i odrzucamy wszelkie ostrzeżenia. Wizja prorocka przynosi nam nadzieję, że groźny jad węży nie pozbawi życia właśnie tych najmniejszych w oczach Boga, kochanych przez niego dzieci. Dla niego zawsze nimi będziemy.
Obraz miedzianego węża, jakiego Mojżesz wywyższył, pokazał nam wielki paradoks, jaki zapowiadał już krzyż Jezusa Chrystusa. Oto lekarstwem na kąsające na pustyni węże ma być… kolejny wąż. Jest jednak zasadnicza różnica. O ile węże panują tam gdzie jest najniżej, bo pełzają dotykając powierzchni ziemi, o tyle ten wąż oplata wysoki pal, znajduje się na pewnej wysokości. Gad z gorącej pustyni rani głównie stopy i dłonie Izraelitów, gdy znajdowali się oni w jego bliskości lub też schylali się, by coś wziąć z ziemi. Wąż paraliżował zatem ludzi w ich działaniu. Ukąszeni nie mogli dalej nigdzie pójść, nie mogli pracować ani niczego schwycić w ręce. Ratunkiem dla nich ma być prosta, wręcz banalna czynność. Wystarczy spojrzeć w górę, aby się ocalić. Zwycięstwo Jezusa na Golgocie dotyczyło tego samego. Choć upadał po drodze, boleśnie kłuty i dociskany do ziemi ciężarem krzyża, wznosi się ostatecznie ku szczytowi, a nawet jeszcze wyżej, gdyż krzyż skazańców miał znaczną wysokość. Jezus został nad ziemię wywyższony i dlatego przyciąga wszystkich do siebie. Hańba, niewyobrażalny wstyd i poniżenie skazańców staje się chlubą, radością i zaszczytem wyzwolonych od śmierci. W tym miejscu zostaliśmy definitywnie przywróceni życiu. Trudno jest jednak spojrzeć w górę. Trudno jest zawołać w niebo, gdy nam ciężko. Mocy by przetrwać próby naszego życia, nie znajdziemy patrząc w ziemię. Wznosząc oczy ku górom, przypominamy sobie, że nasza ojczyzna jest w niebie. Tam są odpowiedzi na miarę naszych pytań. Zło, które ma źródło duchowe, domaga się uleczenia podobną siłą, nie tylko ludzkim wysiłkiem. W wyniszczającej od upału i braku wody wędrówce, lud doświadcza bardzo boleśnie tego, jak uchodzi z niego życie. Masowo umierają, znikają nie tylko fizycznie, pozostali mentalnie. Słabną, są coraz bardziej ograniczeni. Nie mają gdzie uciec, nie mogą się schronić. Znak miedzianego węża był dla nich przypomnieniem, że Pan jest ponad całym stworzeniem, że jego miłość strzeże i kocha nas bardziej niż nienawidzi nas śmierć.
Może taka jest droga ku naszemu ostatecznemu wyzwoleniu od zła? Sami sobie również dzisiaj nie radzimy z jego śmiercionośną obsesją. Zło, jakim zainfekowano serca i umysły przetacza się przez rodziny, zakłady pracy, szkoły, uczelnie. Dotyka każdego z nas. Trzeba nam nowego wejścia w rzeczywistość grzechu, polegającego nie ma dialogu z szatanem, lecz na oddaniu go Bogu. Tak właśnie uczy Jezus. On zaprasza do tego, byśmy przeszli przez nasze słabości, ze świadomością tego, że sam Bóg wziął je na siebie. Jad szatana wyciągnął z ludzkości jego Syn. On poddał się śmierci, która nie mogła go ostatecznie pogrążyć. Nie zatrzymała go. Nasze błędy mogą być zatem źródłem siły, nauką jaką wyciągniemy na przyszłość. Obyśmy tylko spoglądali w górę, szukali wybawienia w słowie Jezusa, w jego obecności. Bez niego nie uniesiemy ciężaru naszych upadków, utkniemy na stacji rozczarowania, pośród łez i narzekań.
Spójrz na grzech odkupiony przez Pana, na naszą codzienną słabość, która nie musi nas zatrzymywać nieustannie w drodze ku marzeniom i ku szczęściu. Trzeba, by wywyższono Syna Człowieczego. Trzeba by wywyższono jego miłość. Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością (Ps 34,6).