Jezus powiedział do Nikodema: «Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego». (J 3, 16-18)
Nocna rozmowa członka arystokracji żydowskiej z Jezusem objawia cel misji Syna Człowieczego. Gdybyśmy rozejrzeli się po świecie, w którym jest tak wiele zła i niesprawiedliwości to czasem w naszym sercu może rodzić się postulat, by Bóg zainterweniował. Często widzimy naszego opiekuna, który przypomina dorosłego który stoi przy dzieciach. Pozwala im robić na co mają ochotę, lecz gdy zauważy, że ich zabawa przekracza pewne granice wtedy zwraca uwagę lub podchodzi bliżej. Nikodem także nie przychodzi do Nauczyciela o takiej porze na którą był umówiony. Nie był to zwyczajowo czas na odwiedziny. Musiał kombinować, by nie zostać poznanym. Jezus był już na tym etapie krytykowany i napiętnowany przez duchowe elity Izraela. Jego nauczanie prowokowało uczonych, a nade wszystko był on dla nich zagrożeniem, bo ludzie zaczynali go słuchać. Skoro Jezus chce zbawić świat a spotyka się z tak ostrą reakcją to czy nie powinien i tu się obudzić? Czy nie powinien dać czytelniejszego znaku jakie jest jego pochodzenie? Jezus nie wpisuje się w filozofię walki. Jeśli już to na zupełnie innym poziomie. Bóg w ludzkim ciele wchodzą na arenę historii ma doskonały przegląd pola. Wie jak bardzo grzech i dzieło szatana przysłoniły nam widzenie spraw duchowych. Postawa Jezusa jest zatem dla nas ratunkiem ale opiera się na jego nieograniczonej miłości. Posłany przez Ojca Syn nie został nam dany po to by potępić nas lecz zbawić. Chce nas przekonać tu i teraz, że ten dar jego obecności
W 1899 roku H.O. Tanner wymalował scenę nocnej rozmowy Jezusa z Nikodemem. Można odnieść wrażenie, że dzieło to nie zostało skończone. Robi wrażenie jakby rozmazanego i niewyraźnego. Utrzymamy w chłodnej i ciemnej tonacji obraz zdaje się jedynie zarysować sylwetki dwóch osób. Jednak szybko możemy się zorientować, który z nich to Nauczyciel. Nikodem spogląda w jeden punkt. Jest to głowa, która jest rozjaśniona przez aureolę. Jest to źródło światła, w którym uczony w Piśmie poszukuje odpowiedzi. W otaczającym go mroku, jakby z dala od miasta jest on blisko blasku, który nie jest podobny do ognia jaki jest w stanie zapalić człowiek. To wyjątkowe światło jest dane dla ludzkiego serca, które ma za zadanie objawić nam drogę również inną niż ziemskie.
Aby to pojąć Jezus mówi Nikodemowi, że musi się narodzić powtórnie. Z perspektywy uczonego nie ma to sensu. Nikodem nie potrafi tego pojąć inaczej poza sensem dosłownym. Jezus w dalszej części dialogu odsłania przed nim przestrzeń Ducha, który przenika wszystko. On daje nam rozumienie głębi, jaka kryje się pod powierzchnią naszej codzienności.
Bywa tak, że pewne wydarzenia naszego życia tworzą nas na nowo. Zrywają z nas presję znamionującą wcześniejsze decyzje. Coś co nas spotyka i przełamuje w nas totalnie wszystko i sprawia, że od tej chwili nie umiemy już żyć inaczej. Zapewne dla Nikodema ta rozmowa zmieniła wszystko. Wiemy, że gdy faryzeusze i uczeni w Piśmie odchodzi spod krzyża z poczuciem ulgi, że Jezus już skonał to on jako jedyny z tego grona pozostaje. On widział w nim kogoś więcej a to przedziwne światło nadal w nim pozostało. Poranek zmartwychwstania ukazał Nikodemowi prawdziwy sens tej rozmowy. Duchowy sens „nowych narodzin” łatwiej niż członkowi żydowskiego Sanhedrynu było pojąć Piotrowi. Jego doświadczenie również przełamało wszystko czym żył on do tej pory.
W Dziejach Apostolskich widzimy Piotra, który w więzieniu w Jerozolimie oczekuje bliskiej śmierci. Herod już potwierdził swoją bezwzględność skazując na śmierć Jakuba. Czekając na poklask Żydów pragnie z święto Paschy pozbawić życia również i „Opokę” Kościoła. W cudownych okolicznościach wychodzi on z więzienia prowadzony przez anioła choć pilnowały go aż 4 zastępy straży, a on sam był związany łańcuchami. Otwierają się przed nim bramy miasta i nagle zostaje sam. W tłumaczeniu tego fragmentu stan psychiczny Piotra został wyrażony określeniem: „doszedł do siebie”. Tak mówimy potocznie po tym gdy ktoś przejdzie coś i mocnego i zazwyczaj niespodziewanego. Dosłowny przekaz w języku greckim pokazuje nam jednak coś innego. Dosłownie Piotr- „STAŁ SIĘ SAM W SOBIE”. Z mroku Piotr wyszedł na światło. Narodził się na nowo. W jego wnętrzu nastąpił duchowy proces przemiany, który sprawił że z jerozolimskich lochów wyszedł już inny człowiek.
Czasem Bóg daje nam przejść podobne sytuacje, by i w nas rosła wiara w to, że jego wolą jest to by nikt kto wierzy nie zginął ale dotarł do życia wiecznego. Nikodem, Piotr, Maryja… było ich znacznie więcej. To ci, którzy wnieśli na świat tę prawdę, że warto wierzyć, choć czasem nie rozumiemy sensu tej drogi. Nasze słabości nie są dla Jezusa przeszkodą by nas odnaleźć.
Nie ma ciemności, której nie dało by się rozjaśnić, przez którą nie dało by się przejść. Obyśmy i my nie bali się przyjść do Pana, choć może pora nie jest i dla nas łatwa. Warto go szukać. Warto pytać nieustannie po co Jezus stał się jednym z nas.