Czy mnie kochasz?


Jezus udał się ze swoimi uczniami do wiosek pod Cezareą Filipową. W drodze pytał uczniów: “Za kogo uważają Mnie ludzie?” Oni Mu odpowiedzieli: “Za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków”. On ich zapytał: “A wy za kogo Mnie uważacie?” Odpowiedział Mu Piotr: “Ty jesteś Mesjasz”. Wtedy surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili. I zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy wiele musi wycierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że zostanie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te słowa. Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać. Lecz On obrócił się i patrząc na swych uczniów, zgromił Piotra słowami: “Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku”. Potem przywołał do siebie tłum razem ze swoimi uczniami i rzekł im: “Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je”.

(Mk 8, 27-35)

Niedawno w wywiadzie Cristiano Ronaldo, jeden z najbogatszych piłkarzy świata został zapytano i to dlaczego wciąż mieszka z nim jego matka? Dlaczego nie zbudujesz jej domu? 

Odpowiedź piłkarza zaskoczyła wielu i rozczuliła. ′′Moja matka wychowała mnie poświęcając swoje życie dla mnie. Poszła spać głodna, żeby mnie nakarmić. Nie mieliśmy pieniędzy. Pracowała 7 dni w tygodniu, a w nocy jako sprzątaczka, żeby kupić moje pierwsze buty i mogłem grać. Cały mój sukces jest jej dedykowany. I dopóki żyje, zawsze będzie przy mnie mieć wszystko, co mogę jej dać. Ona jest moim schronieniem i moim największym darem.”

Pytanie, jakie padło podczas rozmowy z piłkarzem zrodziło się zapewne ze zdziwienia. Jak to możliwe, że ktoś kto może mieć wszystko nie chce się w pełni odciąć od matki, może nawet uwolnić. O tym marzy przecież wielu młodych ludzi, by pójść swoją drogą, by w pewnym momencie zacząć żyć tylko na swój rachunek. Nikt ze słuchaczy nie był w stanie zobaczyć w światowej gwieździe prostego syna wciąż bez reszty kochającego swoją matkę. Podobny problem mają uczniowie w dzisiejszej Ewangelii. Nie potrafią odnaleźć w Jezusie kogoś kto kocha ich aż po szaleństwo krzyża. 

Jezus pytając za kogo mnie uważacie nie robi tego dla świętego spokoju. Tak często lekkomyślnie przechodzimy bez wiary i miłości obok pytań: Czy ty mnie jeszcze kochasz? Czy mnie lubisz? Czy mnie rozumiesz? Czy ci nie przeszkadzam? Czy wiesz o co mi chodzi? Gdy ktoś nie oczekuje od nas innej odpowiedzi niż ta jedyna oczywista, sami się nie zastanawiamy nad tym co mówimy. Możemy wtedy mylnie uznać, że wszystko jest w porządku. Jezus nie pozwala uczniom pójść dalej bez prawdy. Chce ich zatrzymać i „rozkopać” właśnie tu, nim zrobi to ktoś inny. Na samym początku drogi ku Jerozolimie padają słowa prawdy o tym kim jest przyszły Odkupiciel. On już tu bierze krzyż na swoje ramiona! Już tu objawia się nam jako ktoś kto nie pozwoli nam żyć jakąkolwiek iluzją i zakłamaniem. Bóg wie doskonale jak wygląda nasza codzienność. Wie, że nie niesiemy przez życie jedynie sukcesów, lecz również ciężkie brzemię porażki, bolesne rany po upadkach. Krzyż ma być atrybutem ostatecznego zwycięstwa Jezusa ale i jego uczniów. Nie są w stanie tego pojąć. Zdecydowanie na to za wcześnie. Piotr szybko został obnażony ze swej nieszczerości. Niemal natychmiast poczynił korektę w swej odpowiedzi. Po złączeniu obu elementów brzmiała ona mniej więcej tak: Jesteś wyjątkowym namaszczonym wybrańcem Bożym, jednak o to jak zbawić świat to zapytaj już nas. Piotr nie chce od Jezusa takiej prawdy, której nie pomieści w swoim umyśle, nie chce się zmienić sam, woli zmienić Boga i jego plany. 

Popatrz jak wielką pokusą jest właśnie takie widzenie świata, ludzi, nas samych, naszych zalet ale grzechów. Jak mocno tkwi w nas taki piotrowy gen „samozbawienia”. Jezus w wersji light, to Bóg który ma puste ręce, który stoi na horyzoncie naszego życia w wygodnym dla nas miejscu. Boimy się że nas zaczepi, da nam coś czego nie uniesiemy albo co gorsza za nasze ludzkie słabości ukaże nas czymś czego nie wytrzymamy. 

Przypomina mi się dawna już scena ze słonecznej, wakacyjnej plaży gdy mały syn szedł za swym ojcem. Tata, dorosły i ciężki mężczyzna idąc zostawiał w piasku głębokie ślady swych stóp. Synek swoje małe stópki stawiał właśnie w tych śladach. Gdy ojciec nieco przyśpieszył jego krok się na tyle wydłużył że dziecko nie mało rady przeskoczyć z kolejne miejsce po stopach ojca. Gdy chłopak nagle się zatrzymał, tato popatrzył na niego i sadzając je na barkach poniósł je dalej. 

To co powiedział Jezus tego pamiętnego dnia, było dla apostołów jak krok zrobiony na niewyobrażalną odległość, w miejsce gdzie nie byli w stanie doskoczyć. Może to był też i dla nich czas by oprócz ciągłego mówienia Panie! Panie!… zrozumieli w końcu kto ich prowadzi? Może to był czas, by pozwolić się wziąć na ręce w doświadczeniu swej bezradności. To pierwszy raz gdy mają okazję poznać także prawdę o sobie i dostrzec, że świata nie da się łatwo odkupić i ocalić. Jeśli ktoś w to wierzy, nie jest godzien iść dalej. Krzyż, który staje się dla nich wielką barierą w pokochaniu Jezusa z czasem stanie się rzeczywistością bez, której nie da się głosić Ewangelii. Pokochaj krzyż. W nim jest odpowiedź, jaką zawsze da ci Pan gdy ty go zapytasz- czy ty Boże jeszcze mnie kochasz? Czy jestem dla Ciebie ważny? Czy mnie słyszysz? Czy mnie rozumiesz? Popatrz. Ta miłość nie pozostawia złudzeń. Jest prawdziwa.

ks. Adam Kiermut